Baza dzieci do adopcji 2023. Osoby chcące adoptować dziecko, mogą przeglądać profile dzieci do adopcji na rozmaitych stronach internetowych. Na adopcję czekają zarówno dzieci z Polski, jak i całego świata. Ośrodek adopcyjny w Kielcach posiada własny katalog dzieci do adopcji, dostępny bezpośrednio w placówce. Podstawa prawna
Adopcja dziecka starszego. Historia, którą dziś Wam opowiem nie dotyczy osobiście adopcji mojego dziecka, ale dziecka mojej bliskiej znajomej. Rozmawiając z nią widzę jak ogromna jest różnica pomiędzy przysposobieniem niemowlęcia, a dziecka starszego, świadomego tego co się dzieje i przynoszącego ze sobą cały bagaż doświadczeń.
Krok 2: Wybierz dziecko do adopcji. Po wybraniu odpowiednich opcji na komputerze lub telefonie, powinno wyskoczyć okienko z katalogiem losowych pociech do adopcji. W The Sims 4 można adoptować niemowlęta, małe dzieci i dzieci. Aby upewnić się w jakiej grupie wiekowej znajduje się dziecko należy najechać kursorem na zdjęcie.
Pierwsze dziecko oddała do adopcji, kolejne kochała nad życie. Przez ostatnie lata żyła w strachu. Historia zamordowanej Miss Wenezueli. PSz 08.01.2014 16:19.
=====ROZWIŃ===== Cześć! Nazywam się Anna. Mam dwadzieścia lat. Około półtora roku temu dowiedziałam się, że jestem w ciąży. To był wtedy dla mnie
Wszystkie te procedury muszą zostać zakończone zanim sąd przyzna przyszłym rodzicom adopcyjnym opiekę prawną nad dzieckiem. Jeżeli adopcja nie zostanie przeprowadzona zgodnie z procedurami Konwencji Haskiej, dziecko nie będzie się kwalifikować do otrzymania wizy na wjazd do USA na pobyt stały lub czasowy.
. Pani Agnieszka urodziła swojego syna 9 lat temu. Przez pierwsze pół roku próbowała go wychowywać, ale nie dała rady, więc musiała go oddać. Ojcem chłopca jest o pięć lat starszy od niej mężczyzna, którego poznała przez Internet. Swoją wczesną ciążę kobieta tłumaczy tym, że w rodzinnym domu nie poświęcano jej zbyt wiele uwagi, więc szukała jej poza domem. - To, że oddałam to dziecko, to była jedyna słuszna decyzja jaką mogłam podjąć. Nic do niego nie czułam, ani miłości, ani nienawiści. Miałam straszne wyrzuty sumienia, bo tak naprawdę nie wiedziałam co jest dobre – opowiada pani Agnieszka. Takich kobiet jak Pani Agnieszka jak w Polsce znacznie więcej. Szacuje się, że każdego roku kilkaset matek zostawia swoje dzieci po narodzinach w szpitalu, a powody takiej decyzji bywają różne. Pani Anna oddała swoje dziecko, bo konkubent, na którego utrzymaniu była wraz czwórką dzieci nie chciał kolejnego dziecka. - Nie kamuflowałam tej ciąży. Wszyscy z rodziny wiedzieli, że będziemy mieli następne dziecko. Nie miałam warunków, trochę źle było w domu, nie miałam może idealnego partnera. W domu nie było nigdy pytania, czy to będzie chłopczyk, czy to będzie dziewczynka, w ogóle nie było tematu w domu. Stwierdziłam, że nie ma tematu i wtedy właśnie się zastanawiałam, co będzie z tym dzieckiem. Gdyby powiedział „no dobra, no to urodzisz”, może bym wtedy jakoś inaczej zrobiła. Ale że nie było reakcji… Po prostu stwierdziłam, że to jest mój problem – wspomina pani Anna. Pani Marzena jest samotną matką dwóch córek. Trzecia ciąża była dla niej sporym zaskoczeniem, kobieta była wtedy bez pracy i nie dałaby rady utrzymać kolejnego dziecka. Dlatego postanowiła oddać swoją 5 letnią dziś córkę do adopcji. Jeszcze będąc w ciąży znalazła dla niej rodzinę i dziewczynka prosto ze szpitala trafiła do domu swoich adopcyjnych rodziców. - Kiedy się dowiedziałam, że jestem w ciąży, to już wtedy zastanawiałam się co mam zrobić. Warunki w jakich wówczas przebywałam i zarobki jakie na tamten dzień miałam były nierealne, żeby wychować troje dzieci i utrzymać jeszcze siebie. Ja to wszystko skalkulowałam na chłodno. Ja uważałam, że to będzie najlepsze wyjście. Powiedziałam w pracy, że chcę oddać dziecko do adopcji i znalazła się osoba, która powiedziała, że ona nie może mieć dzieci i chętnie by zaadoptowała moje, jeśli ja wyrażę na to zgodę. Część osób wyzywało mnie od wyrodnych. Ale nie można mówić, że czegoś by się nie zrobiło, jeśli się nie było w danej sytuacji - mówi pani Marzena.
Nikt z nas nie ma zupełnie czystej karty. Każdy popełniał błędy, a nawet robił zupełne głupoty. Są jednak „grzechy” większego kalibru, których nie można przypisać każdej osobie. Z jednego z nich zwierzyła nam się 29-letnia Marlena*. Kobieta napisała maila do redakcji, w którym opowiedziała o swojej przeszłości. Jej pytanie do was dotyczy tego, czy powinna zrobić to samo w stosunku do swojego faceta. Marlena doskonale wie, że kiedy Mariusz pozna prawdę, już na zawsze zmieni o niej zdanie. Oto jej wyznanie. - Dwa lata temu oddałam dziecko do adopcji – wyrzuca z siebie na samym początku. - Miałam warunki do tego, aby je wychować, bo pochodzę z zamożnej rodziny. Pracuję w rodzinnej firmie, więc na finanse nie narzekam. Powód był bardzo egoistyczny. Nie chciałam tego dziecka. Marzyłam o tym, aby jeszcze sobie pożyć. W planach miałam podróże, wychodzenie do pubu ze znajomymi, randki... Dziecko wszystko by popsuło, a zwłaszcza relacje z facetami. Wiadomo, że jako samotna matka miałabym mniejsze szanse na znalezienie kogoś niż jako zwykła singielka. Jeżeli chodzi o ojca dziecka, które oddałam, wyjechał jeszcze przed porodem i słuch o nim zaginął. Nie odbierał ode mnie telefonów, nie odpisywał na wiadomości. Zdenerwowałam się. Stwierdziłam, że ja sama z tym problemem nie zostanę. Nawet moi rodzice nie wiedzą, że urodziłam. Powiedziałam im, że chcę sobie zrobić dłuższą przerwę od pracy, żeby przemyśleć kilka życiowych spraw. Jako członek rodzinnej załogi pracowniczej, miałam taką możliwość. Mogłam wyjechać i wrócić, kiedy chciałam, bo praca na mnie czekała. Bliscy myśleli, że wyjeżdżam za granicę, a tak naprawdę cały czas byłam w Polsce. Urodziłam dziecko, załatwiłam wszystkie formalności i wróciłam. Nie miałam żadnych wyrzutów sumienia. Czułam się, jakbym się pozbyła ciężaru. Dopiero od jakiegoś czasu dręczy mnie niepokój. Nadal nie chciałabym wychowywać dziecka, ale jest we mnie jakiś smutek, którego nie potrafię się pozbyć. Pojawił się, gdy zaczęłam się spotykać z Mariuszem. Mariusz jest jednym z pracowników firmy, która współpracuje z rodzinną firmą Marleny. Poznali się podczas spotkania biznesowego i od razu zainteresowali się sobą. - Na początku spotykaliśmy się jako koledzy z tej samej branży, bo nie chcieliśmy ryzykować, że ucierpi współpraca pomiędzy nami, ale szybko przekonaliśmy się, że chcemy stworzyć związek. Obecnie jesteśmy ze sobą na poważnie, a Mariusz coraz częściej wspomina o najszczęśliwszą osobą na świecie, gdyby w mojej przeszłości nie było tego dziecka. Niestety nie mam tak czystego konta, jakbym chciała. I tak pojawia się zasadnicze pytanie: powiedzieć mu czy nie? Marlena nie boi się, że kiedyś jej dorosłe dziecko zapuka do drzwi, ale ta informacja i tak kiedyś może wyjść na jaw. Na przykład, gdy będzie się starać o potomka z Mariuszem. - Nigdy nie należy mówić „nigdy”. Mam świadomość, że kiedyś moja przeszłość może do mnie wrócić i jeżeli Mariusz pozna prawdę za kilka czy kilkanaście lat, jest wielce prawdopodobne, że mi nie wybaczy. Nie mogłabym mieć o to do niego pretensji. Najlepiej byłoby powiedzieć o wszystkim teraz i mieć kłopot z głowy. On ma prawo wiedzieć. Problem w tym, że bardzo się boję. Nie wiem, jak Mariusz zareaguje. To taki porządny i honorowy facet. Na dodatek bardzo lubi dzieci. Marlena przytacza jedną sytuację. - Kiedyś byliśmy razem u siostry Mariusza, której urodziło się małe dziecko. W pewnym momencie rozmowa zeszła na wyrodne matki. Czyli takie, które porzucają i zaniedbują swoje dzieci. Robiło mi się zimno i gorąco na przemian. Na szczęście Mariusz i Zosia niczego nie zauważyli. Mogę się jednak domyślić, co pomyśleliby o mnie – nieodpowiedzialnej kobiecie, która zaszła w ciążę, a potem oddała dziecko, bo tak było jej wygodniej. Myślę, że zmieniliby o mnie zdanie. Czy na tyle, że Mariusz już nie zechciałby ze mną być? Tego nie wiem na 100 procent. Mariusz jest dla mnie bardzo ważny i nie chcę go stracić. Najlepiej będzie chyba zdobyć się na odwagę i opowiedzieć mu o wszystkim. Może doceni chociaż moją szczerość. Inaczej czeka mnie życie w strachu. Co o tym myślicie? – pyta na koniec Marlena. *imię głównej bohaterki zostało zmienione.
fot. Adobe Stock Od kilkunastu lat pracuję w administracji szpitala onkologicznego. – Jak ty to wytrzymujesz? – pytają mnie często znajomi. Nie wiem, co mam im wtedy odpowiedzieć, bo każda odpowiedź jest albo straszna, albo nieprawdziwa. Po pierwsze nie można się przyzwyczaić do tego, co się tam widzi. Owszem, gdybym nie wyłączyła uczuć, przechodząc codziennie obok tylu ludzkich tragedii, to pewnie bym już dawno oszalała. Ale to nie znaczy, że się przyzwyczaiłam. Czasami drobna rzecz wyprowadza mnie z równowagi, wtedy biegnę do swojego gabinetu i zamykam się w nim, aż dojdę do siebie. Jej oczy miały ten sam fiołkowy odcień... Pewnego dnia szłam korytarzem na spotkanie z dyrektorem, kiedy pewna mała, blada twarzyczka przykuła mój wzrok. Ta dziewczynka wyglądała jak wykapana moja siostra, Joasia, kiedy miała z 5 lat. Te same ogromne oczy, owal twarzy, lekko odstające uszy... Wrażenie było tak silne, że stanęłam na jej widok jak wryta. Spojrzała na mnie mądrym, przedwcześnie dojrzałym wzrokiem dorosłego człowieka. Znałam takie spojrzenia, rzucały je bardzo chore dzieci, wymęczone terapią. Ale było w tych oczach coś jeszcze... Niezwykle rzadko spotykany fiołkowy odcień. Widziałam już w swoim życiu takie oczy. Dawno temu utonęłam w nich, tracąc kompletnie rozsądek i płacąc za to wysoką cenę. Przeszłam dalej, a w mojej głowie szalała burza myśli. Zapamiętałam sobie salę, przed którą stała dziewczynka i po spotkaniu z dyrektorem wróciłam w tamto miejsce. Spojrzałam na kartę pacjenta wiszącą na jednym z łóżek – Aleksandra D., lat 4. Kiedy dowiedziałam się, jak ma na imię mama dziewczynki poczułam, że staje mi serce... Postanowiłam wyjawić prawdę znajomej lekarce. Ta mała miała uszkodzony szpik kostny, który nie wytwarzał krwinek mogących tworzyć komórki zdolne do rozwoju. – To stan przedbiałaczkowy, konieczny jest przeszczep szpiku – powiedziała mi prowadząca ją, znajoma lekarka. – Co z dawcą? – zapytałam ze ściśniętym gardłem. – Wciąż szukamy. Ale jest kłopot, bo między małą a rodzicami nie ma zgodności tkankowej. Dalsza rodzina ojca nie zgodziła się na pobranie szpiku. – A matki?... – drążyłam. – Jej matka została adoptowana i nie wiadomo nic o jej prawdziwych rodzicach – odparła lekarka. Mimo że spodziewałam się takiej odpowiedzi, wytrąciła mnie z równowagi. Nie przespałam całej nocy. Rano ubierając się do pracy, byłam już pewna, co zrobię. Kiedyś postawiłam na pierwszym miejscu swoje dobro, teraz musiałam zadośćuczynić krzywdzie, którą wtedy zrobiłam. Poszłam prosto do pokoju lekarki. – Chodzi o tę małą Olę – zaczęłam odważnie. – Podejrzewam, że... – wzięłam głęboki oddech, a lekarka wpatrywała się we mnie uważnie. – Ona jest chyba moją wnuczką – wyrzuciłam w końcu z siebie. – Jak to? – pani doktor, która zna mojego męża i nastoletniego syna, oniemiała, nic nie rozumiejąc. – Z moich bliskich tylko rodzice wiedzą, że kiedy miałam 16 lat, urodziłam dziecko – zaczęłam moją opowieść. Po raz pierwszy opowiadałam tę historię komukolwiek i czułam, że przynosi mi to ulgę, jakbym zrzucała ze swoich pleców ogromny ciężar. – Nie będę wchodziła w szczegóły, bo cała rzecz jest koszmarnie banalna – kontynuowałam. – On był moją wakacyjną miłością, pierwszym chłopakiem. Poznaliśmy się, pokochaliśmy, rozstaliśmy we łzach. A ja po powrocie z wakacji odkryłam, że jestem w ciąży. I tak śmiertelnie bałam się reakcji rodziców, szczególnie ojca, że... nic im nie powiedziałam. Kiedy mama w końcu odkryła, że przestałam używać waty, tylko magazynuję ją w swoim pokoju, było już za późno na „załatwienie sprawy”. Ciąża miała prawie sześć miesięcy i musiałam urodzić. Rodzice byli w szoku, ale o dziwo pomogli mi wszystko bardzo dyskretnie załatwić. Na szczęście brzuszka jeszcze prawie nie było widać. Od dziecka jestem raczej „przy kości” i wszyscy to zaokrąglenie wzięli za przytycie. Wuj mamy był szefem znanego w całej Polsce sanatorium dla dzieci – bardzo dyskretny starszy pan. Od razu zrozumiał powagę sytuacji i załatwił mi fałszywe chorobowe papiery. Do szkoły poszła informacja, że wyjeżdżam na leczenie i będę kontynuowała naukę w sanatorium. A ja zostałam tam zapisana do normalnej szkoły i na miejscu, na drugim końcu Polski, urodziłam córeczkę. To był jeden z najkoszmarniejszych okresów mojego życia. Najważniejsze jest to, że mała od razu została oddana do adopcji. Zataiłam w dokumentach swoje nazwisko, tak aby ona nie mogła go nigdy poznać. Ale ja po latach dowiedziałam się, kto ją adoptował. Tylko tyle, że to wiedziałam, nic więcej. Nie kontaktowałam się z nią, nie powiedziałam nigdy mężowi, że jako nastolatka urodziłam dziecko, bo i po co? Zachowałam to dla siebie. Kiedy jednak zobaczyłam tę małą Olę na korytarzu, coś mnie tknęło. Ona wyglądała tak samo, jak moja młodsza siostra w dzieciństwie. Potem zdobyłam nazwisko panieńskie jej mamy i... zgadzało się z nazwiskiem przybranych rodziców mojej córeczki, więc mogłam podejrzewać, że jestem spokrewniona z Olą. Dlatego chciałabym zostać dawcą – wyrzuciłam wreszcie z siebie informację o mojej decyzji. Znajoma lekarka słuchała mnie cały czas nieporuszona. – Oczywiście, chcesz zachować daleko idącą dyskrecję? – zapytała tylko, kiedy skończyłam. – Zgadza się – potaknęłam. – Kiedy możemy pobrać ci krew? – nie pytała już o nic więcej. Bez wahania poddałam się temu zabiegowi Kwadrans później było po wszystkim. Krew poszła do badania, a ja mogłam zacząć trzymać kciuki za jak największą zgodność tkankową z Olą. – Całkowita! – powiedziała mi w końcu lekarka, a w jej oczach zalśniły łzy wzruszenia. – Miałaś rację, wiesz? Ta dziewczynka jest twoją wnuczką. Poczułam nagły przypływ czułości i... popłakałam się. Decyzję o oddaniu szpiku podjęłam od razu. Wieczorem poinformowałam męża, że zdecydowałam się na coś takiego, oczywiście zatajając fakt, że biorcą będzie moja wnuczka. – Zawsze wiedziałem, że kiedyś to zrobisz, moja ty dobra cudowna dziewczynko – przytulił mnie pełen podziwu dla mojej decyzji. Nie czułam się wcale bohaterką. Robiłam to, co powinnam, spełniałam tylko swój obowiązek, ale on przecież tego nie mógł wiedzieć. Na dwa tygodnie przed pobraniem szpiku pobrano ode mnie krew, 450 mililitrów, aby mi ją przetoczyć z powrotem po zabiegu. Zabieg przeprowadzono w naszym szpitalu, a personel ze zrozumieniem zachował całkowitą dyskrecję. Zostałam uśpiona, a potem w ciągu godziny pobrano ode mnie szpik metodą wielokrotnego nakłuwania kości biodrowej, nieco ponad prawym pośladkiem. Kiedy uznano, że jest już wystarczająca ilość, przerwano pobieranie i zostałam wybudzona. Zrobiono mi potem kroplówkę z mojej własnej krwi. Po niej zostałam przewieziona do sali pooperacyjnej, a po trzech godzinach byłam już na tyle silna, że przeniesiono mnie na salę. Jedyną pamiątką po pobraniu szpiku były ślady nakłuć na biodrze, jakby ktoś zrobił mi kilka zastrzyków. Mój szpik przeszedł przez filtrację, podczas której oddzielono od niego drobne fragmenty kostne i inne zanieczyszczenia. Przepuszczono go także przez „sito”, aby rozbić grudki posklejanych komórek i po tym wszystkim umieszczono w pojemniku do przetaczania. Na szczęście Ola ma taką samą grupę krwi, co ja, więc nie była potrzebna dodatkowa obróbka szpiku, nie usuwano z niego ani czerwonych krwinek, ani osocza. Był gotowy! Moja wnuczka przeszła swoją operację tego samego dnia, co ja. Otrzymała mój zdrowy szpik i pozostało nam tylko trzymać kciuki, aby jej organizm go przyjął. Została umieszczona w izolatce, bo jej układ odpornościowy kompletnie nie działał i organizm był całkowicie bezbronny. Swojego szpiku już nie miała, mój jeszcze nie produkował przeciwciał – mogło ją zabić byle przeziębienie. Przez chwilę trzymałam moją córkę w ramionach W ciągu tego miesiąca jej rodzice chodzili jak na szpilkach. Widziałam ich wielokrotnie na korytarzu – moją piękną dorosłą córkę i jej męża. Nie mieli pojęcia, że kobieta, która ich mija, jest dawcą i jest równie zdenerwowana stanem zdrowia Oli, jak oni. Kiedy w końcu z drzwi izolatki zdjęto kartkę „sala zamknięta”, miałam ochotę skakać z radości. I wtedy też na ułamek sekundy trzymałam w objęciach swoją dorosłą córkę. Rzuciła mi się w ramiona, szczęśliwa, tak jak rzucała się wszystkim przechodzącym pracownikom szpitala. Ale tylko ja czułam wtedy coś szczególnego... Na zawsze zapamiętam jej dotyk i zapach jej ciała. Będzie mi to musiało wystarczyć na resztę życia. Podobnie jak chwila rozmowy z Olą, do której wpadłam z gratulacjami. Podjęłam decyzję o zachowaniu anonimowości, bo nie chcę burzyć życia ani mojej rodziny, ani rodziny mojej córki. I tak przeszli dużo, po co im kolejne emocje? Ani Ola, ani jej mama nigdy się więc nie dowiedzą, kim jestem naprawdę i co zrobiłam. Dla nich obu zostanę na zawsze tylko jednym z pracowników szpitala. Więcej prawdziwych historii:„Mój brat ma 40 lat na karku, a spotyka się z nastolatką. Przecież to jeszcze dziecko!”„Nigdy nie kochałam mojego męża. Wyszłam za niego z wdzięczności, bo czułam, że tak powinnam postąpi攄Mąż mnie zdradził, więc nie mam wyrzutów sumienia z powodu własnego romansu. Kochanek uwiódł mnie i wykorzystał”
"Podjęłam taką decyzję z miłości do ciebie" - mówi młoda matka do syna. Mamy nadzieję, że macie pod ręką chusteczki. Jej piękne słowa chwytają za serce. Hannah Mongie miała zaledwie 17 lat, gdy dowiedziała się, że jest w ciąży. Swojego partnera znała dopiero od kilku tygodni. Planowali być ze sobą i mimo wszystko stworzyć pełną miłości rodzinę. Wtedy wydarzyła się tragedia. Kaden Whitney zmarł we śnie, a Hannah została sama. Bardzo bała się samotnego macierzyństwa w tak młodym wieku. Postanowiła wystąpić o adopcję. Skorzystała z portalu, który zajmuje się pośredniczeniem w legalnych adopcjach. Tak poznała Brada i Emily Marsh, którzy zostali wybrani na rodzinę adopcyjną. Po narodzinach dziecka, Hannah miała 48 godzin, aby pożegnać się z synkiem. Nazwała go Taggart Cayden. W tym czasie nagrała wzruszający filmik, w którym tłumaczy synkowi, dlaczego zdecydowała się na oddanie go do adopcji: "Za chwilę podpiszę dokumenty i staniesz się synkiem Emily i Brada. Chcę, żebyś wiedział, jak bardzo cię kocham. Bardziej niż kogokolwiek kochałam. Podjęłam taką decyzję z miłości do ciebie, ponieważ wiedziałam, że nie jestem w stanie zapewnić ci tego, czego potrzebujesz" - mówiła z płaczem matka. (fot. Mongie) W dalszej części swojego pożegnalnego "listu" opowiedziała mu całą historię jego przyjścia na świat oraz miłości między nią, a jego zmarłym ojcem: "Od dnia, kiedy zmarł twój tata, było mi naprawdę ciężko nawet myśleć o tym, że mogłabym cię oddać innej rodzinie. Jesteś moją ostatnią częścią Kadena. Jednak weszłam na stronę adopcyjną i znalazłam twoich rodziców - Brada i Emily Marshów. Pokochałam ich. Przez całą ciążę czekałam tylko na te dwa dni, które będę mogła spędzić razem z tobą. I właśnie następuje ostatnia godzina tych dwóch dni". Hannah zaprzyjaźniła się Bradem i Emily. Otrzymała od nich mnóstwo wsparcia zarówno w trakcie ciąży, jak i po niej. Młode małżeństwo poruszone historią 18-latki pomogło jej stanąć na nogi. Wspólnie zgodzili się, aby adopcja była otwarta, a Hannah mogła utrzymywać pewien kontakt z dzieckiem na zasadach określonych przez rodziców adopcyjnych. Tworzymy dla Ciebie Tu możesz nas wesprzeć.
Sprzedaż noworodka była dopracowana we wszystkich szczegółach. Na szczęście kobieta popełniła jeden błąd. Prokuratura już na tym etapie śledztwa nie ma wątpliwości, że w grę wchodzi postawienie zarzutów o handel ludźmi. Matka dała ogłoszenie w internecie Gdyby nie policjanci z Gdańska śledzący portale w związku z przestępczością w cyberprzestrzeni, być może ta historia miałaby tragiczny finał. Dziecko chciała kupić para mieszkająca za granicą. Wszystko było dograne jeszcze przed porodem. Biologiczni rodzice, na co dzień mieszkający pod Kwidzyniem (woj. pomorskie), jeszcze przed rozwiązaniem otrzymali 15 tys. zł. Reszta pieniędzy miała być przekazana po zrzeczeniu się przez matkę praw rodzicielskich. Nie udało się, bo na ślad przestępstwa wpadli policjanci śledzący portale internetowe. Ich czujność wzmogło ogłoszenie w sieci, z którego wynikało, że kobieta będąca w ciąży chce oddać dziecko. Kobieta wyjaśniła w nim, że wprawdzie nie może zatrzymać swojego dziecka, ale też nie chce go porzucić, w związku z czym czeka na kontakt od osób zainteresowanych ofertą. Na ogłoszenie odpowiedziała para mieszkająca poza granicami Polski. Obie strony zorganizowały spotkanie, w którym uczestniczył także konkubent kobiety w ciąży. Uzgodniono cenę - 30 tysięcy złotych oraz warunki sprzedaży. Dziecko przyszło na świat 5 marca 2018 roku. Trzy dni później zostało zarejestrowane w Urzędzie Stanu Cywilnego. Jako ojciec został podany mężczyzna, który odpowiedział na ogłoszenie. Policji udało się zapobiec wywiezieniu noworodka z kraju. Maleństwo jest teraz pod opieką rodziny zastępczej. W związku z tym Prokuratura Okręgowa w Gdańsku postawiła zarzuty obu parom biorącym udział w transakcji. Oskarża się ich o handel ludźmi, za co grożą przynajmniej 3 lata pozbawienia wolności. Biologiczni rodzice dziecka przyznali się do popełnienia zarzuconych im czynów i złożyli wyjaśnienia. Drugi z mężczyzn również przyznał się, zaprzeczył jednak, aby przekazał pieniądze. Natomiast jego partnerka nie przyznała się do popełnienia zarzuconego jej przestępstwa. Cała czwórka jest pod dozorem policji i ma zakaz opuszczania kraju. To przerażające, ale niestety informacje o handlu noworodkami co jakiś czas trafiają na czołówki serwisów informacyjnych w naszym kraju. W pod koniec marca pisałyśmy o tym, jak dziennikarskie śledztwo ujawniło przerażającą prawdę o handlu dziećmi w Polsce. Niemowlę można kupić już za 500 złotych! Dziecko można oddać do adopcji Polskie prawo przewiduje adopcję w sytuacji, gdy matka nie chce dziecka. Zgodnie z Kodeksem Rodzinnym i Opiekuńczym, zrzeczenie – tak popularnie mówi się o oddaniu dziecka do adopcji, to sądowe wyrażenie zgody przez rodziców biologicznych na przysposobienie dziecka bez wskazywania osoby przysposabiającego. Zgodę na adopcję dziecka można wyrazić najwcześniej 43 dni po jego urodzeniu (6 tygodni). Jeśli kobieta jest zdecydowana oddać dziecko do adopcji, może zgłosić się do ośrodka adopcyjnego i tam złożyć wstępną deklarację w tej sprawie. Może także wyrazić zgodę na to, aby po urodzeniu dziecko zostało umieszczone w rodzinie zastępczej do czasu złożenia zrzeczenia w sądzie i znalezienia odpowiedniej dla dziecka rodziny adopcyjnej. Jeszcze w szpitalu położniczym ma prawo poprosić, aby nie pokazywano jej dziecka po porodzie i nie przystawiano go do piersi. Możesz także poprosić personel szpitala o podanie leków zatrzymujących laktację. Będzie musiała złożyć pisemne oświadczenie, że pozostawia dziecko w szpitalu. Zapraszamy do wypełnienia ankiety dla czytelniczek Kliknij w grafikę: W polskim prawie, chociaż nie wyrażona wprost, ale dopuszczona jest tzw. adopcja ze wskazaniem, skracająca procesu adopcyjny do kilku tygodni lub miesięcy. Dzięki takiej formie adopcji dziecko trafia jak najszybciej do rodziców, którzy chcą je zaadoptować, zamiast przebywać w instytucjach opiekuńczych aż do momentu zakończenia wszelkich formalności. W tej formie adopcji rodzice biologiczni od razu wybierają rodziców adopcyjnych dla ich dziecka. Zaznaczają to we wniosku do sądu, pomijając procedury wyboru rodziców adopcyjnych dla dziecka przez instytucje opiekuńcze. Niechciana ciąża to na pewno dramat, ale sprzedaży dziecka nic nie usprawiedliwi! Trudno przejść obojętnie wobec tak niewiarygodnego zachowania rodziców dziecka. A wy jak oceniacie matki wystawiające swoje dziecko na sprzedaż? Wyraźcie swoją opinię w komentarzach! Źródło: Dziennik Bałtycki, Zobacz też: Wiosną nie ma smogu? Dość legend i mitów na temat zanieczyszczenia! Spacer z dzieckiem kontra powietrze! Sprawdź, kiedy wyjście na dwór wychodzi maluchowi na zdrowie? 10 sygnałów, że możesz mieć problemy z płodnością [WIDEO]
oddałam dziecko do adopcji